Przyjęło się myśleć, że współcześni nomadzi to znudzeni codziennością ludzie, którzy znaleźli sposób na prowadzenie życia pozbawionego trosk. Ten utopijny obraz burzy reportaż „Nomadland”, w którym Jessica Bruder przygląda się rzeczywistości amerykanek i amerykanów, którzy żyją w drodze, bo utracili swój majątek lub nie stać ich na luksus mieszkania w domu. Tak, luksus. We współczesnej Ameryce coraz więcej ludzi wykluczonych jest z czegoś tak podstawowego, jak choćby wynajmowanie mieszkania.
W poprzednich artykułach wspominałem Wam, że VanLife, czyli życie w drodze, może być źródłem wielu niesamowitych przeżyć, których nie doznacie, jeśli podróżowanie ograniczycie wyłącznie do kilku tygodni w roku – tak, jak pozwala Wam na to kalendarz urlopów. Oczywiście, życie w kamperze, ze wszystkimi jego wadami, od ograniczonej przestrzeni zaczynając, nie jest rozwiązaniem dla każdego, więc nie mam zamiaru przekonywać Was, byście sprzedali majątek, kupili używany kamper i ruszyli gdzieś w Bieszczady. To raczej opcja, o zaletach której więcej pisze w we wspominanym tekście – Co jest wartością życia w drodze?
Spis treści
VanLife z przymusu
W Polsce podróżowanie kamperem czy jakimkolwiek innym pojazdem, w którym da się spać, kojarzy się z wakacjami, zerwaniem z korporacyjną rutyną czy po prostu niebanalnym sposobem na życie. Generalnie: same pozytywne skojarzenia. Rzeczywistość tysięcy kierowców, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, wygląda jednak zupełnie inaczej: mieszkają w kamperze, bo nie stać ich na to, by mieszkać w domu.
Utopijny obrazek nomadów jako osób szukających wrażeń i nie chcących wysiedzieć w czterech ścianach burzy amerykańska reportażystka Jessica Bruder. Przez kilka lat rozmawiała z ludźmi, którzy jeżdżą po całym kraju w poszukiwaniu dorywczej pracy, a gdy kontrakt – najczęściej “śmieciówka”, skończy się, jadą nawet kilkaset kilometrów dalej, by zaczepić się w innym miejscu. I tak przez lata, dopóki zdrowie pozwoli. I nie do emerytury, ale raczej do śmierci, gdyż wielu nomadów to ludzie w wieku emerytalnym.
Jak powstała książka Nomadland
Jessica Bruder początkowo planowała napisać artykuł. Kiedy już go opublikowała, uznała, że to za mało, bo tekst dotknął jedynie kilku kwestii, a przecież patrząc na współczesnych nomadów, można opowiedzieć historię Stanów Zjednoczonych – kraju, w którym nic nie jest dane obywatelowi na zawsze. Młoda dziennikarka postanowiła nomadom poświęcić cała książkę. By zebrać materiały, ruszyła tam, gdzie najłatwiej spotkać ludzi żyjących w kamperach: pod magazyny Amazona, na kempingi, gdzie latem jej bohaterowie wcale nie są gośćmi, lecz najmują się na pracowników, oraz na zloty nomadów.
Efektem kilkuletniej pracy i setek przejechanych kilometrów jest reportaż “Nomadland. W drodze za pracą”, który w listopadzie zeszłego roku wyszedł nakładem Wydawnictwa Czarne. Zanim książka trafiła na nasze półki, zdążyła odnieść ogromny sukces w Stanach, gdzie przez wiele tygodni znajdowała się na liście bestsellerów.
Linda May bohaterka Nomadland
Rozmówcy Jessiki Bruder nie lubią, gdy nazywa się ich bezdomnymi. Mają przecież dom, tyle że ma on koła i nie stoi na konkretnej działce. Może lepiej “bezmiejscowi”? W oryginale gra słów brzmi jeszcze ciekawiej: zamiast “homeless”, chcą być określani jako “houseless”, bo dom postrzegają jako niepotrzebne obciążenie.
Tak właśnie było w przypadku 64-letniej Lindy May, której autorka poświęciła najwięcej uwagi. Linda miała kiedyś dom, w miarę stabilną pracę. Nigdy nie była bezdomna w takim klasycznym znaczeniu, ale w pewnym momencie jej sytuacja finansowa stała się tak trudna, że nie mogła pozwolić sobie nawet na wynajęcie pokoju. Zamieszkała z córką i jej rodziną, gdzie wszyscy gnieździli się na małym metrażu. Linda zajmowała jakąś kanapę zaraz przy drzwiach wejściowych do domu i w rozmowie z Bruder wspominała, że gdy członkowie rodziny mijali ją na tej kanapie, miała wrażenie, że życie już naprawdę jej przecieka jej między palcami i jeśli zostanie w tym ciasnym pokoju choćby dzień dłużej, to eksploduje.
Nomadzi w USA
Resztkami finansowych możliwości kupiła jeepa grand cherokee laredo i małą przyczepkę, którą nazwała Dziupla (bo ciasno w niej jak w dziupli). To zabytkowy model hunter compact II z 1974 roku, reklamowany wówczas jako „triumf technologii w dziedzinie turystyki”. “Czterdzieści lat później Dziupla przywodzi na myśl uroczo staroświecką kapsułę ratunkową” – czytamy w Nomadland.
Niedługo później Linda zaczęła swoją peregrynację po kraju w poszukiwaniu pracy. Wiedziała, gdzie jej szukać, bo nomadzi korzystają z rozbudowanej sieci informacji: mają swoje strony internetowe, grupy na Facebooku, wymieniają się informacjami na parkingach czy zlotach. I każdy z nich wie, że w sezonie Amazon jest w stanie w dziesiątkach swoich magazynów zatrudnić niemal nieograniczoną liczbę pracowników. Wcześniej czy później każdy nomada zaparkuje na należącym do giganta terenie.
Amazon w gorączce przedświątecznej wyczekuje nomadów
Pewnie trudno w to uwierzyć, ale Amazon stworzył specjalnie programy dla “worcamperów, jak sami o sobie mówią”. To CamperForce, w ramach którego koncern zatrudnia wędrownych pracowników. To korzystne dla obu stron (a przynajmniej pozornie, co wyjaśnię za chwilę).
Pracownicy mają pracę i zupełnie legalnie, bez dodatkowych kosztów, mogą parkować kampery. Firma z kolei ma siłę roboczą, której specjalnie nawet nie musi zachęcać do pracy. Dodatkowo na część pracowników z grup zagrożonych wykluczeniem przysługuje rządowa dotacja. Tym samym podatnicy dokładają do śmieciowych umów “worcamperów”. A dlaczego piszę, że umowy są śmieciowe?
Ano dlatego, że poza wynagrodzeniem pracownikom nie przysługuje nic: żadne ubezpieczenie, ochrona przed nagłym wypowiedzeniem, płatne chorobowe. Pracujesz, to zarabiasz, w przeciwnym razie masz zero dolarów dniówki.
Praca w Amazonie
W Nomadland Bruder opisuje kobietę, która uległa wypadkowi w czasie pracy w magazynie. Została odwieziona do szpitala, z którego wyszła na żądanie, bo nie mogła sobie pozwolić na leżenie w łóżku. Była wdzięczna pracodawcy, że mimo tego, że narobiła tyle zamieszania (!), ten nie wyrzucił jej z pracy.
O warunkach pracy w Amazonie napisano wiele i to nigdy nie jest laurka dla pracodawcy. W ciągu dnia pracownicy pokonują nawet kilkanaście kilometrów po cementowej podłodze, nieustannie schylają się, coś podnoszą, przenoszą towary, a od ciągłego skanowania kodów kreskowych wysiadają nawet nadgarstki. Wielu młodych nie daje rady, a co dopiero starsi? A przecież gros “worcamperów” to ludzie, którzy przekroczyli już wieku emerytalny. Nawet jeśli jest wobec nich stosowana taryfa ulgowa, to niewielka.
VanLife 60+
Bruder pisze, że pracownicy 60+ dopingują się wzajemnie i pocieszają, że przecież nie zostaną w Amazonie na zawsze, więc trzeba dać z siebie wszystko i za kilka miesięcy przenieść się w jakieś milsze miejsce, najlepiej na południu, by przy okazji kolejnej pracy wygrzać się na słońcu.
I rzeczywiście, gdy skończy się sezon na gwizdkowy szał prezentowy, dziesiątki vanów i kamperów jeden po drugim odjeżdżają i w ciągu kilku dni wokół magazynów robi się pusto. Większość pracowników wróci przed świętem dziękczynienia, gdy znów posypią się zlecenia – jeśli tylko zdrowie im pozwoli.
VanLife to ucieczka przed rachunkami nie do spłacenia
Grasz w tę grę, której zasady narzuciło ci społeczeństwo. Kończysz studia, na które się zapożyczasz, więc spłacasz je przez kilka kolejnych lat. Podejmujesz pracę, zakładasz rodzinę, kupujesz domek, spłacasz go. Pracujesz, nie bierzesz zwolnienia z byle powodu, wysyłasz dzieci do dobrej prywatnej szkoły. Wierzysz, że dzięki temu czeka cię spokojne, przewidywalne życie. Ale tak nie jest, bo z dnia na dzień możesz wszystko stracić – mniej więcej tak swoją historię streścił jeden z nomadów.
Książka Nomadland Jessiki Bruder pełna jest historii ludzi, którzy “w poprzednim życiu” zajmowali wysokie stanowiska, mieli drogie domy w dobrych dzielnicach, oszczędności. Z różnych powodów to stracili: ktoś rozwiódł się na niekorzystnych warunkach, choroba, która wpędziła w długi, utrata pracy. Wielu współczesnych nomadów straciło majątek po kryzysie finansowym, który rozpoczął się we wrześniu 2008 roku. W opowieściach bohaterów książki jak mantra powraca wątek domu kupionego tuż przed początkiem recesji, którego wartość w ciągu dwóch, trzech lat spadła o kilkadziesiąt procent.
Kredyt bankowy jak imadło
Bohaterowie reportażu nie od razu wpadli na pomysł przeniesienia się do auta. Podejmowali po kilka prac na raz, oszczędzali na czym się dało, ale to nie powtrzymało piętrzącej się góry zobowiązań.
“Wielu spośród tych wędrowców, podobnie jak Linda, ucieka przed paradoksem ekonomicznym polegającym na wzroście cen przy wciąż tak samo niskich płacach, na zderzeniu niepowstrzymanej siły z nienaruszalną przeszkodą. Ludzie mają wrażenie, że tkwią w jakimś imadle, poświęcając cały swój czas na wyczerpującą, żmudną pracę, która z trudem pozwala im pokryć koszt czynszu lub kredytu, bez jakichkolwiek widoków na lepszą przyszłość ani szans na emeryturę” – zauważa Jessica Bruder.
USA jako kraj demokratycznej biedy
Autorka sypie statystykami, które sprowadzą na ziemię każdego, kto uważa, że USA to najlepszy kraj do życia. Przykładowo, w 2015 roku co szósta samotna Amerykanka w starszym wieku przekroczyła granicę ubóstwa. Jeśli więc zdarzy się Wam być w Starach i zobaczycie na parkingu starsze panie, które przed swoimi vanami piją z termosów kawę, nie dajcie się zwieść. Nie ma co zakładać, że to korzystające z uroków emerytury turystki.
Ale bieda jest, mówiąc górnolotnie, demokratyczna. Na swojej drodze dziennikarka spotkała tyle samo kobiet, co i mężczyzn. Wielu z nich chętnie, ale bez zbędnej nostalgii opowiadało o czasach, w których w portfelu mieli złotą kartę kredytową i karnet do prywatnego klubu golfowego. Wielu z tym życiem pożegnało się po 2008 roku, kiedy okazało się, że ani pozycja, ani wygodne życie nie są dane raz na zawsze.
Nomadland to książka o wstydzie
Jest więc Don, który dawniej był dyrektorem finansowym w korporacji. Mieli z żoną fantastyczne plany na emeryturę, ale rozwiedli się około sześćdziesiątki i Don został z długami. W rozmowie z Jessiką Bruder użył działającego na wyobraźnię porównania, że jeszcze kilka lat wcześniej wydawał rocznie sto tysięcy dolarów, a po rozwodzie musiał się nauczyć żyć za 75 dolarów miesięcznie.
Jest też Bob, który przepłakał pierwsze dni po przeprowadzce do kampera. Był to dla niego powód do prawdziwego wstydu, dowód własnej nieudolności. Nigdy nie miał w życiu łatwo – trudne dzieciństwo z przemocą w tle, później nieudane małżeństwo, ale mimo wszystko czterdziestolatek wierzył, że spłaci zobowiązania i wyjdzie na prostą. Tak się nie stało, bo ile by nie pracował, to rachunki za dom oraz alimenty na dwoje dzieci pożerały większą część wynagrodzenia. Z płacenia alimentów zrezygnować nie mógł, więc odciął drugi “garb”. Początki były bardzo trudne, gdyż Bob wstydził się życia w kamperze, ale z czasem zaczął dostrzegać korzyści wynikające z “domu na kołach”. Przyznał Jessice Bruder, że z czasem po raz pierwszy w życiu zaczął odczuwać prawdziwą radość.
“Nomadland” w Polsce?
W trakcie lektury zastanawiałem się, czy któregoś dnia polski dziennikarz napisze podobną historię o “nomadach w kamperach”. Polskie emerytury również nie gwarantują godnego życia i jeśli ktoś nie ma oszczędności oraz nie może liczyć na pomoc rodziny, znajduje się w bardzo trudnej sytuacji. Dla wielu już dziś emerytura nie jest czasem spokoju, lecz zastanawianiem się, jak spiąć skromny budżet i gdzie dorobić. Przekraczający wiek emerytalny coraz częściej mają prawo jazdy, więc teoretycznie mogliby powtórzyć drogę swoich amerykańskich kolegów.
Ale tylko teoretycznie. Myślę, że “Nomadland” mogło zostać napisane tylko w Stanach, a więc kraju zbudowanym przez ludzi, którzy dwieście lat temu przemieszczali się ze wschodu na zachód w poszukiwaniu lepszego życia. W amerykańskim DNA jest przekonanie, że jeśli pracy nie ma na miejscu, to po prostu trzeba się spakować i jechać tam, gdzie czeka. Statystyki o tym, że Amerykanie po kilkanaście razy w życiu zmieniają miejsce zamieszkania, nie wzięły się przecież znikąd.
Mobilność w poszukiwaniu pracy
Polaków nie cechuje aż taka potrzeba zmian. Latami potrafią tkwić w swoich miasteczkach, w których nie ma pracy, choć nic nie wskazuje, by któregoś dnia miała się pojawić. A oni czekają, nierzadko utrzymując się z państwowej pomocy. Bo ojcowizna, bo groby przodków. Dla Amerykanów taka bierność jest niezrozumiała.
Po drugie, polskie system emerytalny jest jaki jest (czyli nie zapewnia życia na poziomie z czasów aktywności zawodowej), ale jednak daje minimalne, gwarantowane zabezpieczenie. Przy spełnieniu warunków, czyli choćby minimalnym stażu pracy i przekroczeniu wieku emerytalnego, mamy pewność, że co miesiąc na nasze konto wpłyną pieniądze, a do tego będziemy mieć ubezpieczenie zdrowotne. W Stanach ten system jest zbudowany zupełnie inaczej.
Wreszcie, w Polsce przyjęło się, że starszym rodzicom pomagają dzieci. Odsetek emerytów mieszkających z dorosłymi dziećmi jest u nas znacznie wyższy niż w Stanach. Dzięki temu starsi ludzie zdecydowanie rzadziej stoją przed dylematem, czy zapłacić za prąd czy kupić jedzenie. Choć nie mówię, że takich sytuacji nie ma, bo niestety wszyscy wiemy, że ludzi w potrzebie u nas nie brakuje.
Nomadland recenzja
Nie uważam więc, byśmy któregoś dnia mieli się stać “worcamperami”. Reportaż Jessiki Bruder to dla mnie jednak opowieść o Stanach Zjednoczonych bez odrobiny lukru – co nie znaczy, że pozbawiona optymizmu. Wprost przeciwnie! Jakimś tam happy endem jest przecież każda historia o tym, że ten czy inny bohater za kółkiem zrozumiał, że jest wolnym człowiekiem, bo nie musi już pracować tylko po to, by płacić rachunki. Jasne, była to “wolność” okupiona godzinami spędzonymi samotnie w aucie, złością, gdy coś się popsuje, bo budżet na jest naprawę skromny, pracą za minimalna pensją i brakiem bliskich wokół siebie, bo na koniec wszyscy i tak rozjeżdżają się w innym kierunku. Ale mimo wszystko dla wielu bohaterów reportażu życie w kamperze stanowiło wybawienie (jeden z rozmówców sam użył tego słowa).
Serdecznie polecam Wam lekturę.
Jestem ciekaw Waszych opinii na jej temat.
Maciek Straus
2 odpowiedzi
U nas też są tacy ludzie, ale mieszkają w domkach działkowych, a nie kamperach.
@czilajf dobre spostrzezenie